wtorek, 11 lutego 2014

20. Rozdział dwudziesty


                                                                *Piosenka*

    Coraz trudniej mi się biegło, z każdym krokiem byłam mocniej zmęczona, co można było poznać po moim ciężkim, dyszącym oddechu. W głowie mętlik słów Justina. Jego opowieści, wyjaśnień, tłumaczenia tym kim i jaki jest. Zdecydowanie mam dość tego wszystkiego, zresztą pewnie jak wszyscy.
- W porządku? - spytał Harry widząc, że przystaję.
Potwierdziłam kiwnięciem głowy, próbując złapać choć odrobinę powietrza, by cokolwiek powiedzieć.
- Po.. po.. po prostu muszę odpocząć – wydukałam.
- Chyba wszyscy musimy – uśmiechnął się słabo odwracając się do tyłu.
Zayn z Perrie zatrzymali się przy dużym drzewie opierając się o jego pień, a Niall i Louis przytrzymywali ledwo przytomną Dan. Boże, przecież ona jest za słaba na takie ucieczki. Serce pękło mi na kilkanaście kawałeczków widząc męczącą się przyjaciółkę. - Merc.. - oczy Loczka powiększyły się dwukrotnie, kiedy zauważył pojedyncze łzy spływające po moich policzkach. - Nie płacz – wyszeptał tuląc mnie mocno w swoich ramionach. Zatopiona w objęciach mężczyzny jeszcze bardziej zaczęłam szlochać. Prawda jest taka, że miałam dość tego wszystkiego, tych tajemnic, nie wyjaśnionych zdarzeń, tej pustki po martwych znajomych, tęsknoty za obecnością Harry'ego w każdej minucie mojego życia, co dziwniejsze brakowało mi także Justina. Jednak szalę moich uczuć przeważała złość i żal przybycia na tę cholerną wyspę, na której wszystko się rozwaliło. Już mi nie zależy na życiu. Mogę umrzeć, tylko proszę jak najszybciej.
- Zabij mnie – słowa prawie wyciekły mi niemo, choć Styles zdołał je usłyszeć.
- Co?! - prawie wykrzyczał zwracając uwagę wszystkich wokół. W jego zielonych oczach pojawił się strach, ból, gorycz i wiele innych emocji, których nie potrafiłam zidentyfikować.
- Mercedes, nawet tak nie mów! Niedługo to piekło się skończy, obiecuję – wymamrotał całując mnie czule w czoło.
- Przestań, chyba sam w to nie wierzysz – warknęłam. - Tylko czekać aż nas to coś dopadnie razem z Bieberem. - A więc teraz mój umysł nienawidzi Jusa, choć przed chwilą za nim tęsknił. Czy ja już postradałam zmysły? Na to wygląda.
- Uda nam się stąd wydostać – uspokajał mnie tuląc cały czas do klatki piersiowej, chociaż z każdą kolejną sekundą stawałam się bardziej agresywniejsza.
- Ona ma rację.. - zaczęłam Pezz. - Wolę, żebyście wy mnie zabili, żebyś ty to zrobił – skierowała się w kierunku Zayna.
- Zrobimy to razem, kochanie – Malik ujął jej dłoń w swoją czule głaszcząc.
- Co kurwa?! - wydarł się Lou – Pojebało was do reszty chyba. Chcecie się wspólnie wymordować? Lepszej ironi nie słyszałem. - burknął.
- Uda nam się stąd wydostać, do cholery! - warknął Harry lustrując wzrokiem wszystkich. - Zrozumcie to w końcu!
- Nie bądźcie śmieszni... - prychnął Zayn. - Nie widzicie co się dzieje... Eleanor już nie ma, Liama też... ich ciał także. Chcecie zostać zadźgani chuj wie czym?!
- Masz rację... Ani El, ani Liama już nie ma – zaczął Tomlinson. - ale trzeba ich pomścić i kurwa z całym szacunkiem stary, ale jako martwa kupa mięsa tego nie zrobisz! - wysyczał.
Jeszcze chwila a rzuciłby się z rękami na przyjaciela. Hm... chyba ma rację, nie można się poddać. Jezu... ta moja zmiana nastroi mnie wykończy.
- Nieważne! - wrzasnął Niall przykuwając uwagę nas wszystkich. - Patrzcie na tą jaskinię - mówiąc to kiwnął głową w miejsce gdzieś za kępą krzaków. - Schowajmy się tam.
Przez chwilę każdy patrzył się w ciszy na wykutą w skałach ciemną grotę, a potem zgodnie ruszyliśmy do środka.
   Trzymaliśmy się blisko w obawie przed tym, że coś może nas zaatakować. Było ciemno, bardzo ciemno, a jedyne oświetlenie dawał księżyc, którego światło wpadało do jaskini oraz mała kieszonkowa latarka Zayna.  Przyglądając się bliżej ścianom tego mrocznego miejsca, przypomniałam sobie, że to ta sama grota, którą zwiedzaliśmy z Justinem. Zamarłam w bezruchu zdając sobie sprawę jak to ostatnio się to skończyło.
- Stop - powiedziałam dosyć cicho, ale tak by każdy mnie usłyszał.
Nagle sześć par oczu spojrzało na mnie w zdziwieniu.
- O co chodzi? - zapytał Harry niepewnie, ale z troską.
Przełknęłam ślinę i podnosząc wzrok wychrypiałam:
- Byłam tu już.
I jak na zawołanie cała grota zaszła ciemną mgłą, a po chwili na ścianach zapaliły się rzędy pochodni, które jakimś cudem się tu znalazły. Prowadziły w głąb jaskini. Wszyscy podskoczyli przerażeni tłumiąc krzyki i piski. Tylko ja zareagowałam dość spokojnie, no bo uwierzcie... po jakimś czasie można się przyzwyczaić do dziwactw tej wyspy. Nie oznacza to jednak, że się nie bałam. Przyzwyczajenie się do czegoś nie zawsze oznacza wykluczenie strachu. To tak samo jak praca z chorymi umysłowo. Po jakimś czasie zaczynasz się z nimi dogadywać i oswajasz się z nimi, ale i tak ciągle czujesz strach, że którego dnia zwariują i cię zaatakują. Właśnie tak się czułam. Dziwne porównanie.
- Co teraz? - wydyszała przerażona Perrie.
- No co? Teraz już nie mamy wyjścia. Idziemy dalej - zarządził Louis.
- N...nie - wyszeptała ledwo słyszalnie Danielle.
Spojrzeliśmy na nią widząc jak jej twarz przybiera koloru purpury.
- Ona nas zabije - wyznała rozszerzając oczy. - Zabije nas, tak jak zabiła Eleanor i Liama.
- Kto?
- Bestia - wysyczała.
- Uhm... - Harry podrapał się po karku. - Myślicie, że jej uciekniemy? Stawmy jej czoła, kiedyś to musi nastąpić.
- Może nie w tej chwli – zarzucił Niall próbując nas rozśmieszyć, bezskutecznie, gdyż większość posłała mu spojrzenie a'la "kolo, odpuść sobie", co w rzeczywistości wydało się bardziej zabawne niż suchy żart Irlandczyka.
Chwyciłam Harry'ego za rękę podążając za prowadzącym całą naszą ekipę Zaynem ku nieznanemu.
Grota nie była nadzwyczajnie ogromna. Niskie sklepienie, wąskie przejście, czułam nawet, że jesteśmy blisko jej końca.
   Nagle, ogarnął mnie dziwny niepokój. Strach przed czymś, czego nie można zobaczyć, z czym nie można walczyć. Uczucie mówiące, że za chwilę wydarzy się coś wielkiego, nieodwracalnego.
Powiał silny wiatr gasząc wszystkie palące się po bokach pochodnie, pozostawiając nas jedynie w nieprzyjemnym chłodzie i ciemności. Zacieśniłam uścisk Hazzy, zamykając mocno oczy. Do moich uszu dorarł krzyk Perrie idącej z Zaynem na przodzie. Jego głos również rozbrzmiał w akustyce jaskini. Dalej pamiętam tylko nerwowe, niewyraźne oczy Harry'ego i.... czerń, ogarniającą mnie czerń.

*Perspektywa Harry'ego*

   Czułem jak ręka Mercedes mocniej ściska moją, a jej oddech przyspieszył. Przez kilka chwila było zupełnie ciemno. Nic nie widziałem, mogłem jedynie usłyszeć zaniepokojone głosy przyjaciół i cichy szloch Danielle.
- Zachowajcie spokój, pamiętajcie - poinstruował Tomlinson. - Spokojnie, wdech, wydech...
- Nie pomagasz! - syknął Niall, po czym usłyszałem plask.
- Ała, ty irlandzki idioto! - warknął Louis niezadowolony.
W normalnej sytuacji śmiałbym się jak szalony, ale wtedy byłem jedynie w stanie przewrócić oczami na ich dziecinne zachowanie. Przygarnąłem do siebie Mercedes głaszcząc jej włosy i całując w czubek głowy. Tak bardzo mi tego brakowało. Potrzebowałem jej bliskości, wtedy czułem się pewny. Bez niej nie byłem do końca Harrym, tylko jego częścią. Merc mnie dopełniała.
- Cii... - starałem się ja uspokoić chociaż łzy i tak leciały jej z policzków.
- Boję się - wyznała.
- Wiem, ja też - odparłem po kolejny przykładając usta do jej czoła.
Po paru minutach usłyszeliśmy przeraźliwe głośny trzask oraz jakiś dziewczęcy pisk, który odbijał się echem po jaskini.
- Eleanor! - krzyknął Louis z determinacją. - El, kochanie, to ty?
Odpowiedziała mu cisza. Chłopak krzyczał jeszcze kilka razy, a potem sfrustrowany opadł na podłogę.
- To była Eleanor, ja to wiem - westchnął. - To ona, żyje.
- Louis - Perrie podeszła do niego. - To nie ona, wydawało ci się.
I wtedy rozległ się kolejny trzask, a po nim usłyszeliśmy kolejny dziewczęcy krzyk.
- Czy.. - Mercedes podniosła głowę. - Czy to nie była Tamara?
- Skoro to była Tamara to... - zaczął Niall i jak na zawołanie wstrząsnął nami kolejny łomot i rozdzierając krzyk młodego mężczyzny.
Liam.
Danielle wybuchła spazmatycznym płaczem. Wszyscy byliśmy oszołomieni i nie do końca świadomi tego co się działo. Nadal otaczała nas ciemność, czuliśmy się zagubieni. Balansowaliśmy na cienkiej granicy pomiędzy jawą snem, lipnym koszmarem, a prawdziwym życiem.
- Zróbcie coś - załkała Perrie. - Zayn, zrób coś!
Malik jedynie westchnął Żadne z nas nie miało wpływu na tę całą sytuację.
Odczekawszy kolejny szmat czasu dostrzegliśmy, że pochodnie znowu się zapalają i tym razem rozświetliły całą jaskinię.  Znajdowaliśmy się w dużej sali zbudowanej ze skał. Po środku mieściło się coś na rodzaj źródła z czerwoną cieczą w środku i śmiem twierdzić, że była to krew. Rozglądaliśmy się dookoła szukając jakichkolwiek oznak życia. Nic. Cisza.
- Może te krzyki to były tylko jakieś zwidy? - zagadnęła Mercedes z zaciekawieniem przyglądając się jaskini.
- Widziałaś to, kiedy byłaś tu wcześniej? - spytałem delikatnie odgarniając jej kosmyk włosów sprzed oczu.
Potrząsnęła głową.
- Nie.
- Myślicie, że ktoś tu jest? Halo?! - krzyknął Niall. - Jest tu kto?
- Zwariowałeś?! Chcesz wywołać wilka z lasu, palancie? - Zayn wyrzucił ręce do góry w geście zdenerwowania.
- Spokojnie, panowie! - w całym pomieszczeniu rozległ się donośny i głęboki głos. -  Jestem tutaj.
Po sekundzie z ciemnego zakamarka wyłoniła się kobieca postać. Gdy podeszła bliżej doznałem szoku. To była Eleanor.
Wychudzona, odziana w czarną, prostą, skromną sukienkę. Zupełnie nie w jej stylu.
Twarz miała bladą, również o wiele szczuplejszą, oczy podkrążone jakby nie spała kilka nocy.
Zamarliśmy na jej widok, przez dłuższą chwilę nie wykazując żadnych oznak ludzkich. Nie było słychać nawet naszych oddechów.
- El? - wyjąkał nieśmiało zdenerwowany Louis. Ton jego głosu był cichy, przestraszony.
Calder uśmiechnęła się lekko do niego. Już nie przypominała wypuszczonej z psychiatryka, chorej z amerykańskiego horroru. Jednak gdy Lou zrobił krok w jej kierunku od razu się cofnęła powracając do swojej poprzedniej miny.
- Nie! - krzyknęła, a jej głos rozszedł się echem po grocie. Niepewnie zaczęła rozglądać się dookoła. Dłonie schowała w włosach, ciągnąc za nie. Teraz wygląda jak wariatka. - Nie jestem już nią – wysyczała pokazując swoje ręce poprzez uniesienie ich w górę. - Ona nie żyje – zaśmiała sę głośno. Stojąca obok mnie Mercedes ścisnęła jeszcze mocniej moją dłoń. Przeniosłem wzrok na nią. Chwiała się, była cała blada. Zemdleje za chwilę, kurde. Szybko złapałem jej ciało, kryjąc w ramionach. Osunęliśmy się troszeczkę od pozostałych, niezauważeni przez nikogo.
- Merc, co jest? - spytałem sadzając ją pod ścianą.
- Boje się – wyszeptała bezgłośnie.
To zrozumiałe, wszyscy byliśmy przerażeni całym zajściem. Eleanor żyjącą... lub z tego co twierdziła martwą.
- Jestem przy tobie – ująłem w dłonie jej małą twarzyczkę. Także schudła... nawet tego nie zauważyłem, cholera. Jeśli dalej tak pójdzie to zniknie, już taka jest drobna.
- Nic nie rozumiesz Harry – zaczęła smutno, jednak nie zdążyła dokończyć, gdy ktoś z przodu zaczął krzyczeć. Wstaliśmy i ruszyliśmy w kierunku przyjaciół. Louis leżał nieruchomo kilka kroków przed stojącą Eleanor. Perrie płakała razem z Danielle, a Zayn z Niallem klęczeli przed ciałem Tomlinsona. Z ust leciała mu krew, a oczy martwo wpatrywały się w sklepienie.
- Jak mogłaś?! - wydarł się Horan, a odpowiedzią na jego pytanie był tylko śmiech dziewczyny. Co się wydarzyło przez tę chwilę?
- Co się tu stało?!- spytałem.
- Chciał znowu być z El, więc go do niej odesłałam – wyjaśniła przez śmiech Calder. Co?! Ta dziewczyna nie tylko wygląda na popierdoloną umysłowo, ona jest psycholką.
- Ona go zabiła, zabiła go kurwa! - wykrzyczał zdenerwowany Malik.
- Uspokój się, Zayn – usłyszeliśmy z oddali. Odruchowo, wszyscy jak na komendę odwróciliśmy się w stronę ciemnego kąta, z którego pochodził głos. - To nie jest Eleanor Calder – kontynuował.
- Kim jesteś? - spytałem i rozległy się kroki.
Po chwili z cienia wyłoniła się męska sylwetka. To był Justin ubrany tylko w czarne spodnie. Jego wzrok przez moment padł na Mercedes. Posłał jej spojrzenie, którego nie mogłem rozszyfrować, a dziewczyna od razu się spięła.
- O co w tym wszystkim chodzi? - spytał zrozpaczony Horan.
Szatyn zaśmiał się gardłowo.
- Pan Niall - zaczął. - Jesteś głupi czy tylko udajesz? Cóż, z resztą to chyba nie jest twój największy problem. Powiem ci, co nim jest. Za bardzo ufasz ludziom. Mnie też zaufałeś, a to był największy błąd twojego życia.
- Co? - Irlandczyk zmarszczył brwi.
- Masz nas kurwa wypuścić - syknąłem. - Albo tak cię załatwię, że będziesz srał w gacie. Zapłacisz za śmierć Louisa!
Tym razem zarówno on jak i Eleanor - demon wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Styles, Styles, Styles - dziewczyna zbliżyła się do nas. - Jak zwykle nieposkromiony. Uwierz mi, że nic nie zdziałasz próbując zgrywać twardziela. I tak już jesteście martwi, wszyscy.
- Co? - Justin spojrzał na El. - Nie tak się umawialiśmy, miałaś wypuścić Mercedes.
Mierzyli się gniewnymi spojrzeniami, a ja coraz bardziej gubiłem się w tej całej układance. Wiedziałem, że Justin miał z tym coś wspólnego, ale jakim cudem Eleanor ożyła, czemu zabiła Louisa i gdzie są Liam z Tamarą? Oni też są opętani? Po co to wszystko? W mojej głowie było więcej pytań niż możliwych odpowiedzi.
Cały czas mocno ściskałem Merc głaszcząc ją po włosach.
- Justin - jęknęła załamanym, drżącym głosem. - Wypuść nas.
Chłopak odwrócił się i zaprzestał dyskusjom z Eleanor. Posłał Mercedes pełne żalu spojrzenie i przez chwilę wyglądał jakby się przejmował, ale potem zarzucił tą maskę niewzruszonego chłopca i odparł chłodno.
- Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał.
- Ale nie może - stwierdziła swoim niskim głosem Calder. - A teraz chodźcie tu wszyscy. Musimy sobie sporo wyjaśnić.
Bojąc się tego, co ta bestia może zrobić posłusznie zbliżyliśmy się do niej stojąc w jednej grupce. Kątem oka zauważyłem zrozpaczone twarze przyjaciół i byłem w stanie usłyszeć ich szybkie bicie serca oraz niespokojny oddech. Bali się, ja też się bałem, no bo to chyba nie jest normalne, prawda? 

*Perspektywa Mercedes*


- Co ty?! - Justin wydał się tak samo przerażony, kiedy El, a raczej demon sterujący jej ciałem podniósł leżący na ziemi spory nóż. Jak stwierdzam, po cieknącej z niego krwi, był narzędziem śmierci Louisa.
- Bieber, czas to skończyć – odparła stanowczo, ociekające krople czerwonej cieczy z ostrza. - Już czas – powtórzyła wymachując przedmiotem przed sobą.
- Nie tak się umawialiśmy! - krzyknął, a jego głos rozszedł się echem po jaskini. - Zawarliśmy pakt!
- Nigdy nie zawiera się paktów z diabłem, nie uczyła cię mamusia? - nie wiem co było gorsze... jej słowa, czy przeraźliwy śmiech.
Przełknęłam głośno ślinę. Czuje, że to koniec. Tym razem nie uda nam się uciec. Podobnie zresztą myśleli wszyscy pozostali. Ze zdenerwowania zaczęłam rozglądać się wokół, chcąc znaleźć choć jedną, maleńką drogę ucieczki. Proszę.
- Kurwa – warknął Jus próbując ją jakoś powstrzymać.
- Czekaj – zaczęłam przenosząc na siebie całą uwagę – skoro ty jesteś tutaj z nami, to czy Liam i Tamara też zmartwychwstali? - Czy to dobre określenie "zmartwychwstali"? Brunetka podeszła bliżej mnie, uśmiechając się w nierozpoznany sposób.
- Mercedes, serio? - burknął Zayn. - Naprawdę interesuje Cię, czy jakiś popierdolony demon zawładnął też ich ciałami?
- Um... yhym – kiwnęłam głową, dając tym samym znak Bieberowi – To byli moi przyjaciele Malik – oburzyłam się, utwierdzając Justina, że chodziło mi o jego obietnicę. Spojrzał na mnie lekko unosząc kąciku ust do góry – zrozumiał. Uff, całe szczęście. Mrugnęłam dwukrotnie sygnalizując, że pamiętam o wcześniejszych ustaleniach. Niezauważalnie cofnął się majstrując coś przy lewym kącie groty.
- Jesteś tak samo pojebana jak oni! - zadrwił Zayn. Malik, kurwa ratuje Ci dupę!
- Więc? - zignorowałam jej chichot i komentarz przyjaciela, odciągając całkowitą uwagę Eleanor od ratującego nas Justina. Błagam, niech nikt go nie zauważy!
- Jak umrzesz, to się dowiesz gdzie są ich dusze – cwaniacki uśmieszek, typowy do Eleanor Calder. A może to wcale nie demon, tylko ta suka? Nie, chyba nie była aż tak zła. Chyba.
- Nie pytałam o ich dusze, a ciała – wycedziłam przez zęby.
- Cóż... może Zayn ma rację, nie powinno cię to interesować? - Jus pośpiesz się, bo demon zaczyna się wkurzać.
- Jak już wspomniałam to byli moi przyjaciele, chce wiedzieć! - zmieniłam ton, na bardziej stanowczy. Ot, co nie dam po sobie poznać, że boję się jak cholera.
- Och, spokojnie. Nie udowadniaj, jaka to jesteś odważna, muchy nie jesteś w stanie pokonać, co dopiero mnie. - kolejny raz rozległ się jej wstrętny chichot.
- Cóż. Wiesz, oni wszyscy myślą, że to ja się ciebie pozbyłam, więc chyba, aż tak słaba nie mogę być – teraz to serio się wkurwiła. Ups.
- Słuchaj, mam gdzieś to co oni myślą. - syknęła stając tuż przede mną. - Za chwilę wszyscy umrzecie, więc mnie to naprawdę kurwa gówno obchodzi, jasne?!
- A ja ci przypominam o naszej umowie- mruknął Justin. Co? Jak? Kiedy?
- Nie zrobię dla tej szmaty wyjątku – warknęła El wskazując na mnie.
- Hm.. cholera nieładnie, nieładnie - pokręcił głową z ironią w głosie brunet. - W takim razie ja też nie dotrzymam słowa- syknął łapiąc za szyję Calder. Bezskutecznie próbowała go odepchnąć, gdy przycisnął ją do kamiennej ściany. - Gotowe – rzucił w moim kierunku.
- Szybko – nakazałam wszystkim wskazując na ledwo widoczne, małe światło padające z lewego kąta groty. Przez moment stali jak wryci, ogłupieni tym wszystkim, jednak po chwili ruszyli w jego kierunku. - Dziękuję – uśmiechnęłam się do Justina, być może po raz ostatni i dołączyłam do uciekających przyjaciół. 



   Biegliśmy przed siebie, do końca wąskiego korytarza, pragnąc jak najszybciej spotkać się z powiększającym się promieniem światła. W głowie miałam tylko jedną myśl - czy kiedykolwiek jeszcze spotkam się z Justinem, czy on przeżyje? Nie bałam się o siebie, swoją śmierć. Czułam jakby ulgę, wierzyłam, że jednak uda nam się wydostać. Bynajmniej taką obietnicę kiedyś złożył mi Jus, a ja bądź, co bądź ufałam temu typkowi. Na samo wspomnienie jego twarzy uśmiechnęłam się. Czy to nie jest dziwne? Będą na łożu śmierci uśmiecham się sama do siebie myśląc o prawdopodobnie martwym już chłopaku z czekoladowym spojrzeniem? Tak, Mercedes zwariowałaś.
Chłodna temperatura panująca w jaskini zaczęła się zmniejszać, a powietrze ociepliło. Czybyśmy już dobiegali do wyjścia. Prawdopodobnie.
Dopiero znajdując się na zewnątrz odetchnęłam z ulgą, głośno wypuszczając powietrze z płuc.
- Jak to? - spytał Harry, gdy na sekundę przystanęliśmy łapiąc oddechy. 
Wzruszyłam ramionami posyłając mu słaby, ale szczery uśmiech.
- Nie był taki zły. - stwierdziłam powracając do naszych wspólnych wspomnień z Justinem. Zwłaszcza do nocnych rozmów i kojących nocy w jego ramionach. - Ruszamy dalej – zakomunikowałam ponownie zaczynając bieg. Wciąż nie byliśmy przecież bezpieczni, wciąż byliśmy tutaj. Odwróciłam się, a cała reszta biegła już za mną.
Mijaliśmy znajome dla nas miejsca, będące jednoznacznie sygnałem, że jesteśmy blisko czekającego na nas jachtu przy brzegu. 
- Uda nam się, uda! - krzyczałam radośnie aż poczułam silnego uderzenie i ból głowy.
Wzrok przeniosłam do tyłu, sprawdzając co z resztą. Niektórzy już leżeli na ziemi, inni dopiero co kulili się do niej. O co chodzi? Dalej mignął mi czarny kolor, słyszałam krzyki, wrzask chyba Pezz i szum, straszliwy, przeraźliwy huk w głowie.

Nie, nie nią!
Mercedes!
Nie pozwolę ci, rozumiesz kurwa?!
Umowa! Mieliśmy umowę!
Odpierdol się od niej, suko!
To niech stąd wypierdala do cholery!


*

    - Panno Nelson. - dźwięczał mi w uszach nieznany, męski głos.
Czułam, jak ktoś szturcha mnie za ramie. Próbowałam otworzyć oczy, ale ból przeszywający mi głowę był tak okropny, jak jeszcze żaden. Mimo wszystko nie poddałam się i dalej męczyłam się nad oderwaniem od siebie powiek. Za mgłą ujrzałam postać mężczyzny ubranego na biało i biały pokój. Uśmiechnął się chyba do mnie, ale nie jestem pewna, bo z silnych boleści ponownie zamknęłam oczy. I chyba zasnęłam. 


~*~

I oto ostatni rozdział. Opowiadanie zakończone! Jakimś cudem napisanie tego rozdziału zajęło nam sto lat i naprawdę z góry chcemy Was za to przeprosić, ale trudno było się nam zebrać tym bardziej, że mamy ferie w różnych terminach. Mam nadzieję, że nam wybaczycie. Zakończyłyśmy TIOD i nawet troszkę się wzruszyłam, bo to jednak szmat czasu ;'') Myślę, że to pozytywny epizod w mojej 'wielkiej pisarskiej karierze' hahahahahah... Historia może nie należy do moich ulubionych, ale cieszę się, że miałam okazję pisać ją z Dżaś i mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie wspólne dzieło. 
Dziękuję Wam, trzymajcie się ciepło! Ilysm, Klaudia  

Mogąc dodać coś od siebie to przepraszam, za tak długi czas czekania, ale z trudem rozstajemy się z TIOD. Wybaczcie także wszystkie zawiłości i problemy związane z rozdziałami, fabułą.
Kolejno naprawdę WIELKIE DZIĘKI za wszystkie komentarze, opinie, słowa otuchy i motywacje, za to, że byłyście z nami i poświęcałyście czas na czytanie tego opowiadania, no i oczywiście, że dotrwałyście aż tutaj :)
Kocham Was bardzo mocno <3
Dżaś x